
Przepisz poniższy kod
aby odtworzyć film
Zapierająca dech w piersiach saga o tajnych operacjach, ukazująca skomplikowane więzi między ojcem a córką w rodzinnej korporacji.
Choć z opisu fabuła może przypominać senne przeciąganie liny na zapleczu departamentu finansów, Wes Anderson potrafi przekuć ją w porywającą wędrówkę przez pastelowe światy, zamieszkane przez neurotycznych ekscentryków i ledwo dostrzegalne lekcje życia – z tym że rozkład akcentów jest dokładnie odwrotny, niż mogłoby się wydawać. Fenicki układ cały film to nieco trudny w odbiorze, ale poetycki majstersztyk!
W Fenickim układzie reżyser bierze na warsztat delikatny temat targowania się z najbliższymi – i niemal niepostrzeżenie zamienia go w subtelną opowieść o toksycznej ekonomii emocji. U Andersona nawet miłość ma swój paragraf, a każde poświęcenie wiąże się z fakturą. Zaręczyny są inicjowane bardziej z powodu przyszłych ślubnych korzyści niż romantycznego impulsu, a intymność wycenia się procentowo – pojawia się na ekranie w formie wykresów i spisów księgowych, niby obojętnie, a jednak z ukłuciem ironii.
Nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że ta groteskowa buchalteria relacji prowadzi w końcu do czegoś bardziej kruchego i pięknego – zwycięstwa wartości, których nie da się wpisać w żaden arkusz kalkulacyjny. Zaskakuje, że Anderson tym razem przygląda się drodze do bliskości przez pryzmat więzi, których nie da się ani rozwiązać, ani wystawić na sprzedaż. Więzów krwi – niedoskonałych, opresyjnych, ale i niezbywalnych. Bohaterowie zostają zamknięci w gorsetach własnych przekonań, które noszą jak rodzinne dziedzictwo – sztywne, niekiedy absurdalne – i tylko rodzące się między nimi uczucie potrafi powoli rozluźnić te szwy. To poruszająca wizja, bo jasno rozdziela to, kim jesteśmy, od tego, w co wierzymy.
Filmy Wesa Andersona nigdy nie należały do gatunku tych, które prowadzą widza za rękę. Od zawsze wymagały odrobiny interpretacyjnego wysiłku, własnego filtra, by w pełni zrozumieć, co naprawdę mówi autor. Jednak od pewnego momentu – być może odkąd do współpracy dołączył Roman Coppola, a może jeszcze później – scenariusze Andersona zaczęły przypominać enigmatyczne układanki. Fenicki układ cały film to wielowarstwowe metafory o człowieku, religii, społeczeństwie i wszystkim pomiędzy, gdzie niemal każda scena może być analizowana jak wers w poezji.
Cierpi na tym nieco fabuła w jej najbardziej podstawowym wymiarze – bo jeśli potraktować ją powierzchownie, niewiele się tu właściwie dzieje. Ot, Korda (fenomenalny Benicio Del Toro) przemierza kraj w towarzystwie swojej córki Liesl (Mia Threapleton) i ich ekscentrycznego korepetytora Bjorna (Michael Cera), próbując nakłonić dawnych znajomych do podpisania nowej umowy. Po drodze zbiera kilka lekcji pokory. I tyle. Przynajmniej na papierze.
Jak zwykle jednak u Andersona, siła całego filmu Fenicki układ tkwi w detalach – przede wszystkim w dialogach. Te, choć precyzyjnie skomponowane, potrafią brzmieć naturalnie, a kiedy trzeba – całkowicie abstrakcyjnie i oderwane od rzeczywistości. Materiał słowny, który serwuje reżyser, to mieszanka lekkości, błyskotliwości i absurdu. Humor rodzi się nie tylko z sytuacji, ale z samego języka, który balansuje gdzieś między filozoficznym aforyzmem a żartem z komiksu.
Śmiałem się w trakcie seansu wielokrotnie – częściej niż podczas jakiegokolwiek filmu w ostatnich miesiącach. Fenickiemu układowi nie można odmówić dowcipu, rytmu ani uroku. Fenicki układ cały film mija niezauważenie – nie dlatego, że fabuła porywa jak thriller, ale dlatego, że każde słowo, każda scena, każdy drobny gest wciąga w ten andersonowski labirynt znaczeń, z którego aż nie chce się wychodzić.
Na papierze wszystko się zgadza: plejada gwiazd pierwszego sortu, ekranowa anarchia, dopieszczone kadry i dialogi pełne absurdalnej energii. Tyle że to już nie wystarcza. Styl Wesa Andersona, niegdyś świeży jak powiew niezależnego kina na czerwonym dywanie, dziś zaczyna przypominać perfekcyjnie zbudowaną, ale dobrze znaną dioramę – tyle że pod grubą warstwą kurzu.
Nie dziwią więc skrajne reakcje – od bezwarunkowego uwielbienia po zmęczone przewracanie oczami. Świat się zmienia, widz dojrzewa – i być może czas, by zbliżający się do sześćdziesiątki Anderson również zaryzykował coś więcej niż kolejne odbicie własnej estetyki. Bo w obecnej formule to już nie reżyser prowadzi nas za rękę – to jego styl prowadzi jego.
Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.
Komentarze
Sortowanie według najpopularniejszych