
Przepisz poniższy kod
aby odtworzyć film
„Drugi akt” to film o filmie – i to dosłownie. Tytuł, choć pełen możliwych znaczeń, jest jednocześnie nazwą fikcyjnej restauracji, w której rozgrywa się większość akcji. To właśnie tam zbiera się czworo bohaterów, by odegrać swoje role w produkcji reżyserowanej… przez sztuczną inteligencję. Dupieux bawi się formą, narracją i konwencją, a jego bohaterowie – w tym David (Louis Garrel) i Willy (Raphaël Quenard) – odgrywają podwójne role: zarówno w filmie reżysera-AI, jak i w filmie, który oglądamy my.
Poznajemy ich w trakcie przedłużonego, nieco absurdalnego spaceru, stylizowanego na teatralną scenę dialogową. David prosi Willy’ego o nietypową przysługę: ma uwieść Florence (Léa Seydoux), jego partnerkę, do której – jak sam przyznaje – nie czuje prawdziwej miłości. Ta z pozoru prosta sytuacja szybko przeobraża się w szereg metakomediowych zwrotów, które kwestionują granice między scenariuszem a rzeczywistością.
Postaci raz po raz łamią czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do widza, komentując własne zachowanie, a nawet… zamysł samego filmu. Drugi akt cały film staje się przez to nie tylko satyrą na współczesne kino i rolę sztucznej inteligencji w twórczości, ale również autoironiczną refleksją na temat samego procesu aktorstwa, scenariusza i iluzji filmowej. Wszystko to ujęte w stylu, który tylko Quentin Dupieux potrafi zrealizować z takim luzem, precyzją i surrealistycznym humorem.
Po absurdalnym wstępie z Davidem i Willym, narracja płynnie przesuwa się o kilkaset metrów – i tonów – dalej, gdzie Florence (Léa Seydoux) próbuje nakłonić Guillaume’a (Vincent Lindon), by przynajmniej udawał, że wczuwa się w rolę jej filmowego ojca. Guillaume, zapatrzony w siebie weteran francuskiego kina, traktuje cały projekt z wyraźną pogardą i nonszalancją, jakby z łaski zszedł z wyżyn Cannes do świata produkcji klasy B. Mimo to, z miną męczennika, kontynuuje udział w zdjęciach, w czym nie przeszkadza mu ani brak zaangażowania, ani wybuchy ego.
Gdy cała czwórka bohaterów spotyka się w tytułowej restauracji, fabularny chaos zaczyna działać jak dobrze zaprogramowany algorytm. Dialogi iskrzą, niedorzeczność rośnie wykładniczo, a tempo nie spada aż do napisów końcowych. Film staje się swego rodzaju eksperymentem – nie tyle z fabułą, co z formą, tożsamością aktora i samą definicją współczesnego kina.
Reżyser znany jest z imponującej wydajności – w ciągu 17 lat stworzył aż 13 pełnometrażowych filmów. Skąd to tempo? Jak sam przyznaje, jego produkcje są kameralne i niewymagające wielkich nakładów, co pozwala mu pracować szybko i sprawnie. „Gdybym naprawdę się uparł, mógłbym kręcić cztery filmy rocznie” – żartuje – „ale nie jestem maszyną. Potrzebuję przerw, bo chcę mieć czas dla rodziny”.
Wspomina też czasy, kiedy o wsparcie dla swoich projektów musiał walczyć znacznie mocniej. „Pięć lat temu producenci patrzyli na moje scenariusze z dużym dystansem. Musiałem napisać ich wiele, zanim ktoś się odważył dać mi zielone światło. Dziś to procentuje – mam wokół siebie sprawdzonych, oddanych ludzi. Ale nie łudzę się, że ten komfort potrwa wiecznie”. Porównuje pracę nad filmem do sportu – regularność, dyscyplina i przygotowanie robią różnicę.
Choć jego filmy nie są drogie ani ryzykowne finansowo, reżyser ma świadomość, że pozycja w branży bywa krucha.
Możesz być na szczycie, a potem w jednej chwili wypaść z obiegu. Dlatego trzeba robić swoje i nie tracić głowy.
Drugi akt to filmowy eksperyment, który śmiało igra z granicami narracji – niczym kalejdoskop, który za każdym obrotem pokazuje coś zupełnie nowego. Quentin Dupieux z charakterystyczną dla siebie lekkością i nonszalancją przeskakuje między poziomami fikcji, raz je płynnie splatając, innym razem z premedytacją rozrywając i rozbrajając od środka. To swoisty pokaz akrobatyki narracyjnej – momentami imponujący, momentami balansujący na granicy przesady. Wpleciony wątek sztucznej inteligencji – ledwie szkic pomysłu – wydaje się raczej zalążkiem przyszłego filmu niż integralną częścią tej opowieści.
Mimo wszystko Drugi akt cały film za darmo nie jest jedynie zabawą w formalizm i ćwiczeniem z meta-kina. W tle, niepozornie, pojawia się wątek kelnera (Manuel Guillot), statysty, który nie potrafi poradzić sobie z banalnym zadaniem nalania wina do czterech kieliszków. To właśnie jego historia dodaje całości nieoczekiwanej głębi. W tej niby drugoplanowej sekwencji komedia przechodzi w tragifarsę, a absurd zamienia się w coś, co można by nazwać odrobiną prawdy – tej, której na ekranie przecież nigdy nie ma, jak mawiają kinofile. Dupieux wykorzystuje więc farsę nie tylko jako narzędzie śmiechu, ale też do zadania pytania: gdzie kończy się kreacja, a zaczyna autentyczne ludzkie doświadczenie?
Kocha kino, sztukę i wszystko, co związane z kulturą. Największą przyjemność sprawiają jej seanse, które pozwalają na chwilę oderwać się od codzienności. Najbliższe jej sercu są filmy grozy, zwłaszcza te z elementami thrillera i akcji. Z sentymentem wraca do bajek z dzieciństwa, ale z równie dużym zaangażowaniem śledzi najnowsze kinowe i serialowe premiery. Szczególnie ceni produkcje tworzone z pasją – takie, w których widać serce, autentyczność i pełne zaangażowanie twórców.
Komentarze
Sortowanie według najpopularniejszych