Twórcy Heretica, Scott Beck i Bryan Woods, bawią się z widzem jak kot z myszą, od pierwszych sekund podważając nasze oczekiwania wobec całego filmu Heretic online grozy. Już otwierająca scena potrafi zaskoczyć: dwie młode mormońskie misjonarki – siostra Paxton (Chloe East) i siostra Barnes (Sophie Thatcher) – siedzą na ławce i prowadzą rozmowę… o rozmiarach prezerwatyw. Dialog pełen jest niezręczności i młodzieńczego zażenowania, bo wyraźnie widać, że tylko jedna z nich czuje się w tym temacie choć odrobinę swobodnie. Cringe? Trochę. Ale i intrygująco przewrotnie.
Przez pierwszych kilkanaście minut reżyserzy konsekwentnie budują atmosferę codziennej rutyny. Dziewczyny wędrują z rowerami, uśmiechnięte, grzeczne, trochę zagubione – pytają napotkanych ludzi, czy nie mają chwili na rozmowę o Jezusie Chrystusie. Nikt nie ma. Nikt nie chce. Aż do spotkania z tajemniczym panem Reedem – starszym mężczyzną, do którego adres trafił w ich ręce od przełożonych Kościoła. Wreszcie ktoś zaprasza je do środka. Wreszcie ktoś słucha. Widz od razu czuje: coś tu nie gra. Ale Beck i Woods celowo każą nam jeszcze chwilę poczekać, zanim wrzucą nas w wir niepokoju i dusznej, klaustrofobicznej grozy.
Ale to wszystko to tylko dekoracja. Beck i Woods budują tymi elementami klimat, lecz nie po to, by przestraszyć, lecz by wprowadzić widza w stan niepewności – gotowego na horror, który nigdy nie nadejdzie w przewidywalnej formie. Bo Heretic cały film za darmo nie jest horrorem sensu stricto. To zaskakująco błyskotliwa, podszyta absurdem czarna komedia, która śmieje się w twarz konwencji. Kino grozy jest tu raczej punktem wyjścia niż celem. I właśnie dzięki temu całość działa – bo kiedy już myślisz, że wiesz, czego się spodziewać, film zmienia ton i puszcza ci oko.
Reed to postać tak przerysowana, że w mniej doświadczonych rękach mogłaby stać się zwyczajnie nieznośna. Na szczęście wciela się w niego Hugh Grant – i robi to z taką swobodą, jakby właśnie odkrył, że granie złoczyńców sprawia mu większą frajdę niż bycie brytyjskim dżentelmenem w sweterku. Grant z rozkoszą szarżuje, balansując na granicy autoparodii, ale ani na moment nie traci kontroli nad swoją postacią. Zamiast irytować, jest hipnotyzujący – jego obecności na ekranie się nie ogląda, ją się chłonie.
Nie bez znaczenia jest fakt, że Grant doskonale wie, z czego korzysta. Odwołuje się do tej samej mieszanki uroku osobistego i bezwstydnego wdzięku, która uczyniła go nieśmiertelnym bohaterem brytyjskich komedii romantycznych lat 90. Tyle że dziś serwuje to z przymrużeniem oka – bardziej drapieżnie, bardziej świadomie. Nawet gdy uprawia klasyczny mansplaining, trudno się nie uśmiechnąć. Bo Grant wie, że gra – i wie, że my wiemy. I właśnie dlatego działa to tak dobrze.
Niestety, w tym spektaklu największymi przegranymi okazują się główne bohaterki. Barnes i Paxton to postaci wycięte z tekturowych szablonów. Jedna to klasyczna „mroczna brunetka” – zbuntowana, ubrana na czarno, z sekretem, który można by odczytać z jej spojrzenia już po pierwszej scenie. Od razu staje w kontrze do Reeda, jakby tylko czekała na przeciwnika godnego swojej nieufności. Druga? Słodka, różowa, blond – i równie naiwna. Religijna do granic dosłowności, emocjonalnie roztrzęsiona już po jednym potknięciu z „grzeszną treścią” w internecie.
Chloe East i Sophie Thatcher robią, co mogą, ale scenariusz nie daje im szansy, by wyjść poza te skrajne archetypy. Ich kreacje toną w cieniu Reeda – a raczej Hugh Granta, który swoim urokiem i sceniczną pewnością zjada ekran na śniadanie. W starciu z jego tytaniczną charyzmą, obie bohaterki wypadają blado – nie dlatego, że brakuje im talentu, ale dlatego, że nie dano im dość mięsa do zagrania.
Kocha kino, sztukę i wszystko, co związane z kulturą. Największą przyjemność sprawiają jej seanse, które pozwalają na chwilę oderwać się od codzienności. Najbliższe jej sercu są filmy grozy, zwłaszcza te z elementami thrillera i akcji. Z sentymentem wraca do bajek z dzieciństwa, ale z równie dużym zaangażowaniem śledzi najnowsze kinowe i serialowe premiery. Szczególnie ceni produkcje tworzone z pasją – takie, w których widać serce, autentyczność i pełne zaangażowanie twórców.