Avatar – pierwszy film z serii, który zatrząsł polskimi kinami

Monika Kunecka19 sierpnia, 2025

Film jest technicznie dopracowany do perfekcji. James Cameron zadbał o każdy detal, tworząc widowisko, które udowadnia, dlaczego studia filmowe tak bardzo zabiegają o jego nazwisko. „Avatar” zachwyca przede wszystkim efektami specjalnymi – wizualnie to absolutny majstersztyk. Na szczególną uwagę zasługuje także użycie technologii 3D – i to w sposób przemyślany, nienachalny, a więc taki, który faktycznie wzbogaca doświadczenie seansu. Wszystko to sprawia, że pierwsza połowa filmu ogląda się z zapartym tchem.

Avatar cały film jest nieco nierówny, ale to wciąż sztos

Niestety, po mniej więcej półtorej godziny magia zaczyna słabnąć, a na pierwszy plan wychodzi fabuła – i tu pojawia się problem. Historia okazuje się banalna, przewidywalna, wręcz sztampowa. Schematy dominują nad oryginalnością, przez co film zaczyna się niemiłosiernie dłużyć. A przy czasie trwania ponad 160 minut, brak wyrazistego scenariusza daje się boleśnie odczuć. Dla kontrastu można przywołać choćby „Mrocznego Rycerza” – również długiego, ale napisanego tak, że czas mija błyskawicznie. W „Avatarze” końcówka ciągnie się jak przysłowiowe flaki z olejem.

Podsumowując: „Avatar” to bez wątpienia milowy krok w dziedzinie kina science fiction. Nie jest to zwykły film – to spektakl, audiowizualne show, które w kinach będzie przyciągać tłumy widzów z popcornem w rękach, podziwiających sceny lotów i bitew. Zdecydowanie warto go zobaczyć – ale tylko na dużym ekranie. W domowym zaciszu traci bowiem połowę swojego uroku. I to właśnie dowodzi, że mimo ogromu wizualnych osiągnięć nie mamy tu do czynienia z dziełem wybitnym.

Początek filmu nie zachwyca – fabuła sprawia wrażenie chaotycznej i mało klarownej, a do tego nie brakuje licznych nawiązań i wręcz powtórzonych kadrów z pierwszej części. Na Pandorze minęło kilka lat. Jake Sully, główny bohater, prowadzi spokojne życie u boku Neytiri, pełniąc rolę przywódcy plemienia. Para doczekała się czwórki dzieci – Neteyama, Lo’aka, Tuktirey oraz adoptowanej córki Kiri. Tymczasem ludzie z nieba, czyli Ziemianie, wciąż nie rezygnują z prób podboju Pandory.

Zwierzęta zamieszkujące morskie obszary Pandory zachwycają

Rodzina Jake’a znajduje schronienie u wodnego plemienia Na’vi – i właśnie ten fragment filmu podobał mi się najbardziej. Bohaterowie muszą nauczyć się żyć w zupełnie nowym środowisku, a widz otrzymuje wizualną ucztę. Efekty specjalne, w połączeniu z technologią 3D, robią oszałamiające wrażenie. W pewnym momencie miałam poczucie, że oglądam film przyrodniczy, a nie fabularny – tak realistycznie ukazano podwodny świat. Zanurzając się w te sceny, czułam się, jakbym naprawdę przeniosła się w głąb oceanu.

Na szczególne uznanie zasługuje grafika – zwierzęta zamieszkujące morskie obszary Pandory były po prostu zachwycające. Kiedy na ekranie pojawił się monumentalny płetwal, miałam wrażenie, że za chwilę wypłynie z ekranu i podpłynie wprost do widzów. To momenty, które udowadniają, że Cameron wciąż jest mistrzem w kreowaniu magicznych, niemal namacalnych światów. Roślinność Pandory zachwyca feerią barw i nietypowymi kształtami. Moją szczególną uwagę przyciągnęły niezwykłe „drzewa”, z którymi Avatary mogły się łączyć, by przywoływać wspomnienia z przeszłości – ten motyw miał w sobie coś głęboko magicznego. To właśnie dzięki takim detalom sceny wodne nabierają niemal mistycznego charakteru.

Plemiona Na’vi używają różnorodnych form transportu

Warto wspomnieć także o samych bohaterach. Avatary – niebieskoskóre istoty o złocisto-zielonych oczach – wyróżniają się spiczastymi uszami i długimi ogonami. Każdy nosi strój inspirowany tradycją, przypominający nieco indiańskie ubiory, co dodatkowo podkreśla ich związek z naturą. Wyjątek stanowi „Pająk”, ludzki nastolatek, który był zbyt młody, by otrzymać ciało Avatara – jego obecność tworzy ciekawy kontrast w tej opowieści. Plemiona Na’vi korzystają z różnorodnych form transportu, a jednym z najbardziej widowiskowych elementów są loty na ogromnych, ptakopodobnych stworach. Te sekwencje stanowią jeden z wizualnych znaków rozpoznawczych filmu. Niestety, finał okazał się przewidywalny.

Choć pełen akcji i niekończących się walk, potrafił wręcz nużyć. Zabrakło rozwinięcia wielu wątków z początku historii, przez co zakończenie pozostawiło lekki niedosyt. Ogromne wrażenie robi także warstwa muzyczna. To może nie jest soundtrack, który trafi na moją osobistą playlistę w Spotify, ale podczas seansu sprawdza się znakomicie – idealnie współgra z akcją i hipnotycznym światem Pandory. Właśnie wizualia i muzyka są największymi atutami Avatara.

To nie jest film, który ogląda się dla fabuły. To doświadczenie stricte audiowizualne, w którym scenariusz pełni rolę zaledwie drugoplanowego dodatku. Teoretycznie tak nie powinno się tworzyć kina – w końcu to historia ma być sercem opowieści. Ale Cameron świadomie złamał tę zasadę i, patrząc na sukces kasowy Avatara, wyszedł z tego starcia zwycięsko.

Monika Kunecka

Kocha kino, sztukę i wszystko, co związane z kulturą. Największą przyjemność sprawiają jej seanse, które pozwalają na chwilę oderwać się od codzienności. Najbliższe jej sercu są filmy grozy, zwłaszcza te z elementami thrillera i akcji. Z sentymentem wraca do bajek z dzieciństwa, ale z równie dużym zaangażowaniem śledzi najnowsze kinowe i serialowe premiery. Szczególnie ceni produkcje tworzone z pasją – takie, w których widać serce, autentyczność i pełne zaangażowanie twórców.

Udostępnij: