„Sinister” w reżyserii Scotta Derricksona to film, który karmi się klasyką grozy, ale podaje ją w odświeżonej formie. Dom Oswaldów nosi wszelkie znamiona nawiedzonej posiadłości – od razu przywodzi na myśl „Lśnienie” z jego pisarzem uwięzionym w mrocznej przestrzeni. Źródłem prawdziwego koszmaru okazuje się jednak nie samo miejsce, lecz taśma filmowa – wyraźne echo „Kręgu”. Można tu też dostrzec rozwiązania fabularne bliskie „Naznaczonemu” Jamesa Wana, który z kolei inspirował się „Poltergeistem” Tobe’a Hoopera.

Derrickson umiejętnie sięga również po modny motyw „found footage”, czyniąc z niego nie ozdobnik, lecz napęd całej historii. A jednak, mimo tych wszystkich zapożyczeń, Sinister cały film zaskakuje świeżością. To horror, który nie próbuje przypodobać się widzowi – film, który balansuje na granicy kina rozrywkowego, ale rozrywką z pewnością nie jest. Skrzypiące deski na strychu, złowieszcza muzyka czy nagłe pojawienie się zjawy w kadrze – to chwyty, które potrafią podnieść ciśnienie, ale Scott Derrickson nie ogranicza się do repertuaru tanich straszaków.
Z precyzją i konsekwencją tka atmosferę grozy, która oplata nie tylko widzów, ale i samych bohaterów. Ellison (Ethan Hawke w znakomitej formie), uwięziony w domu niczym w klatce, każdej nocy zanurza się w kolejne nagrania przedstawiające brutalne morderstwa, desperacko szukając wzoru, który mógłby połączyć fakty. Zamiast pisać przełomową książkę, coraz bardziej wikła się w opowieść stworzoną przez kogoś innego – o wiele bardziej bezwzględnego.
Wyświetl ten post na Instagramie
Odnalezione na strychu filmy mają niepokojąco stały rytm: beztroskie rodzinne sceny, przerwane nagle przez makabryczną egzekucję. Całość podkreślona jest niepokojącą ścieżką dźwiękową, której industrialny chłód na długo zapada w pamięć. Noce upływają na oglądaniu coraz bardziej wstrząsających obrazów, a dni – na nerwowych sprzeczkach z żoną (świetna Juliet Rylance). Derrickson rzadko daje oddech widzowi – momenty humoru są tu wyjątkami, wprowadzanymi głównie przez nieco nieporadnego zastępcę szeryfa, marzącego, by jego nazwisko trafiło choćby do przypisów w przyszłej książce Oswalda.
Ellison posiada w domu własny gabinet – azyl, w którym oddaje się analizie kryminalnych zagadek i przelewaniu ich na papier. Tym razem jego uwagę przyciąga seria tajemniczych zaginięć dzieci w różnych częściach kraju. Zbrodnie łączy jeden schemat: całe rodziny zostają wymordowane w wyjątkowo brutalny sposób, a jedynymi ocalałymi są dzieci, które następnie znikają bez śladu.
Pewnej nocy, podczas pracy, pisarz słyszy nagłe, głuche uderzenie dobiegające ze strychu. Zaintrygowany, wspina się na górę i natrafia na duże pudło z niepokojącym napisem Home Movies. W środku znajduje się pięć starych taśm filmowych. Skąd się tam wzięły? I dlaczego przedstawiają właśnie te same zbrodnie, które Ellison próbuje rozwikłać?
Zbrodnie, które Ellison odkrywa, wykraczają poza granice jego wyobraźni – są bezlitośnie brutalne, perfekcyjnie zaplanowane i niemal nie do uwierzenia. W miarę rozwoju śledztwa narasta atmosfera niepewności: jedne tropy prowadzą donikąd, inne stawiają przed widzem pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. Paranormalne zjawiska tylko potęgują napięcie, sprawiając, że serce bije szybciej. W pewnym momencie Ellison zaciera granicę między rzeczywistością a koszmarem – i właśnie to staje się jego zgubą. Finał może wydawać się przewidywalny, lecz w żaden sposób nie odbiera on filmowi mrocznego uroku.
Aktorsko „Sinister” prezentuje się znakomicie. Widzowie w kinach reagowali żywiołowo – nie brakowało krzyków, zwłaszcza podczas sceny, gdy Trevor (syn Ellisona i Tracy) wychodził z kartonu, krzycząc w transie. To najlepszy dowód na skuteczność obrazu. Na osobne wyróżnienie zasługuje Christopher Young – jego muzyka to majstersztyk. Ścieżka dźwiękowa, idealnie zsynchronizowana z obrazem, nie tylko podkreślała grozę, ale też nadawała scenom dodatkowej głębi dramatycznej. Nic dziwnego, że wielu widzów wychodziło z kina pod ogromnym wrażeniem.
No dobrze, czas na łyżkę dziegciu – finał. Zakończenie całego filmu Sinister online teoretycznie domyka historię tak, jak powinno, zważywszy na wcześniej nakreślony scenariusz i konsekwencję w budowaniu atmosfery. A jednak pozostawia pewien niedosyt. Krwawe rozwiązanie jest, ale nie wywołuje efektu „wow”. Być może to kwestia przywiązania do postaci Ellisona – w interpretacji Ethana Hawke’a trudno mu nie kibicować – i dlatego miałam cichą nadzieję na inny obrót spraw, choćby odrobinę mniej bezlitosny.
Pomysł z opętaniem dzieci i uczynieniem z nich katów – ciekawy, choć nie nowatorski – sprawdził się fabularnie, lecz sama kulminacyjna zbrodnia wydaje się za mało wyrazista. Derrickson jakby zawahał się w ostatnim momencie. Skoro wcześniej nie stronił od epatowania przemocą, mógł i w finale postawić kropkę nad „i”, pokazując brutalność w pełnej krasie. Tymczasem zamiast mocnego ciosu dostajemy raczej pchnięcie – wystarczające, by zamknąć historię, ale pozbawione prawdziwej siły rażenia.
Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.