Jednym z najmocniejszych punktów filmu Safdiego jest sposób, w jaki pokazuje świat MMA od kulis. Kerr trzyma sztamę z Markiem Colemanem, którego świetnie odgrywa Ryan Bader – zawodnik z prawdziwego oktagonu. Choć obaj walczą w tej samej organizacji, ścigają się o te same bonusy i wielkie gaże, to gdy któryś z nich wpada w kłopoty, drugi potrafi rzucić wszystko i w ciągu dnia wpaść z pomocą. To nie jest zwykła sportowa koleżeńskość – Safdie wykorzystuje tę relację, by opowiedzieć o złożoności psychiki swoich bohaterów, której na pierwszy rzut oka nie widać spod wojowniczego wizerunku, opuchniętych twarzy i kilogramów mięśni.

Kerr to nie tylko twardziel z oktagonu – to facet, który potrafi mówić o sporcie z pasją, precyzją i błyskotliwością. Trafnie ocenia rywali, analizuje walki, a jednocześnie umie bardzo jasno nazwać problemy w swoim związku z Dawn. Tym bardziej porusza fakt, że jednocześnie kompletnie nie dostrzega własnego uzależnienia. Safdie pokazuje to jako nieustanne przesuwanie granicy: podkradanie tabletek w gabinecie lekarza, wyciąganie silniejszych recept u farmaceuty, udawanie przed bliskimi, że sytuacja jest pod kontrolą. Reżyser dokłada element po elemencie jak klocki – aż jeden błąd w ringu burzy całą misternie zbudowaną konstrukcję.
Cały ten wątek niestety okazuje się dość przewidywalny, a Safdie wydaje się doskonale świadomy ograniczeń własnego scenariusza. Próbuje więc nadrabiać w innych obszarach — i robi to z wyczuciem. Jednym z jego najmocniejszych atutów jest Dwayne Johnson, kompletnie przeobrażony pod warstwami makijażu, który zamienia go w niemal lustrzane odbicie Marka Kerra. To nie jest zwykła rola dla The Rocka; to projekt, w który włożył serce. Sam wykupił prawa do historii Kerra i przyniósł ją Safdiemu z nadzieją, że ten pomoże mu stworzyć rolę życia, dającą szansę na pokazanie czegoś więcej niż kino rozrywkowe.
Johnson od dawna próbuje uwolnić się od łatki sympatycznego everymana, ulubieńca rodzinnych blockbusterów i bohatera animacji Disneya. Tutaj dostał materiał idealny — fizycznie skrojony pod niego, ale jednocześnie wymagający subtelności, którą rzadko kojarzy się z jego nazwiskiem. Bo choć warunki fizyczne Johnsona były oczywistym argumentem, to dopiero pozostałe elementy tej kreacji robią wrażenie: miękki, lecz pewny ton głosu Kerra, zmęczona, ale hipnotyczna mimika, drobne gesty, przez które wciąż prześwituje znana twarz The Rocka, przefiltrowana przez dramat bohatera. To niuanse, które mógł oddać tylko on.
Największą siłą filmu są bez wątpienia sceny walki — tu Johnson wypada imponująco, jakby przygotowywał się do tego projektu całe życie. Każde starcie na ringu jest wykonane z chirurgiczną precyzją: czuć pot, napięcie mięśni, ból i ciężar każdego ciosu. Patrząc na jego sylwetkę, miałem wrażenie, że Dwayne dopompował się jeszcze bardziej niż do roli Black Adama — a szczerze mówiąc, nie sądziłem, że to w ogóle możliwe.
Po premierze w Wenecji świat obiegły doniesienia, że Johnson może szykować się na nominację do Oscara. Moim zdaniem – to spora przesada. Owszem, w „Smashing Machine” prezentuje solidną, dramatyczną kreację, wyraźnie inną od tego, do czego nas przyzwyczaił jako gwiazda kina akcji. Widać, że porzucił kilka swoich typowych manier i zaufał Safdiemu bez reszty. To rola idealnie pod niego skrojona: opowiada przecież o środowisku, z którego sam się wywodzi, i o emocjach, które doskonale rozumie. Nic dziwnego, że odnajduje się w tej historii naturalnie.
Jednak mówienie o „wyżynach aktorstwa” w jego wykonaniu to moim zdaniem nadużycie. Johnson po prostu zrobił coś nowego — odstawił w kąt swoje dobrze znane emploi i spróbował zagrać bardziej wewnętrznie. To wartościowy krok dla niego jako aktora, ale czy wystarczający, żeby porwać krytyków i zdobyć Oscara? Mam poważne wątpliwości. Emily Blunt, choć pojawia się u jego boku, dostaje niewiele przestrzeni. Gra oszczędnie, delikatnie, jakby świadomie nie chciała wejść Johnsonowi w paradę. Jej rola jest poprawna, ale nie ma w niej ani jednego momentu, który pozwoliłby naprawdę zabłysnąć.

Momentami jednak mam wrażenie, że Safdie zanurza się w psychikę Kerra aż za głęboko. To daje nam intymność, ale czasem odbiera dynamikę filmu. Pewne sceny aż proszą się o ostrzejsze tempo, którego reżyser niekiedy nie dowozi. A jednak — to właśnie emocje wynoszą cały film Smashing Machine online ponad zwykłą sportową biografię. I choć sama postać została świetnie napisana, to bez odpowiedniego aktora nic by z tego nie wyszło. Tutaj Johnson błyszczy jak nigdy wcześniej. Ten sam facet, którego kino przyzwyczaiło do roli przystojnego mięśniaka od rozwalania wszystkiego w promieniu kilometra, nagle pokazuje pełnię dramatycznego potencjału. Nie tylko „daje radę” — on naprawdę zachwyca. Po premierze w Wenecji pojawiły się głosy, że to jego najlepsza rola w karierze. I muszę przyznać: tym razem to nie opinia, to fakt.
Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.