„Był sobie pies 2” to udana kontynuacja historii, która tym razem przenosi akcję z sielskiej farmy Ethana do miejskiego krajobrazu, koncentrując się na losach młodej CJ. To naturalne rozwinięcie fabuły – trudno byłoby bowiem opowiedzieć coś nowego, pozostawiając bohatera wyłącznie w wiejskim otoczeniu. Kolejne wcielenia wiernego Baileya znów dostarczają sporo ciepłego humoru, ale i wzruszeń, kiedy przychodzi czas na nieuchronne pożegnania.

Twórcy uczynili z tego cyklu narodzin i odejść oś narracji, tym razem splecioną z historią CJ – jej niespełnionych marzeń, życiowych zakrętów i poszukiwania własnego miejsca. Nastrój filmu okazuje się bardziej melancholijny niż w poprzedniku, a wątek psów wyczuwających choroby dodaje fabule powagi, która momentami wykracza poza ramy typowego kina familijnego. Mimo to losy CJ i jej czworonożnych towarzyszy angażują od pierwszej do ostatniej sceny, a swoisty krąg życia Baileya ponownie prowadzi nas do miejsca, od którego wszystko się zaczęło – farmy Ethana. 
Był sobie pies 2 cały film to historia dzieciństwa dalekiego od beztroski – pełnego wzlotów i jeszcze większej liczby upadków, które kształtują bohaterkę na całe życie. To film utkany ze słodko-gorzkich doświadczeń, wzruszeń i momentów, w których trudno powstrzymać łzy. Idealny wybór na rodzinny seans, bo łączy w sobie mądrą refleksję z ciepłą, pełną emocji rozrywką. Twórcy przypominają, że nawet największe porażki tracą swój ciężar, gdy obok czeka wierny pies – z merdającym ogonem i mokrym nosem, który potrafi uleczyć każde serce. Przez 109 minut widzowie otrzymują solidną porcję emocji, wsparcia znakomitej obsady i dubbingu. Z sali kinowej nikt nie wychodzi obojętny – łzy pojawią się u każdego, a ci, którzy dotąd nie mieli psa, zapewne po seansie zaczną o nim marzyć.
Drugą odsłonę przygód Baileya powierzono Gail Mancuso – cenionej reżyserce telewizyjnej, znanej m.in. z serialu Współczesna rodzina, za który dwukrotnie nagrodzono ją Emmy. Był sobie pies 2 stał się jej pełnometrażowym debiutem kinowym.
Raz staje się potężnym czworonogiem, innym razem uroczym maluszkiem z kokardką – bywa, że rodzi się tuż obok, a czasem na drugim końcu kraju, lecz zawsze w magiczny sposób trafia tam, gdzie powinien. Sama koncepcja reinkarnacji psa jest jeszcze do przyjęcia, ale gorzej wypada jej ludzki odpowiednik – właściciel, który balansuje między wymuszonym uśmiechem a przesadnie melodramatycznymi łzami, co nadaje całości momentami niezamierzenie groteskowy wydźwięk.
Bailey to uosobienie bezwarunkowej lojalności – wierny kompan, który traktuje swoją misję niemal jak święty obowiązek. Po raz pierwszy odchodzi na farmie Ethana, w momencie gdy dziadek stara się chronić wnuczkę przed nieodpowiedzialnością jej matki, zmagającej się z własnymi demonami po tragicznej stracie męża. Bailey odchodzi więc z jasnym przesłaniem: musi powrócić, by czuwać nad CJ.
I tak wędruje przez kolejne wcielenia – z nieba, przez złociste pola i promienie słońca – wprost w sam środek ludzkiego chaosu: rodzinnych zaniedbań, alkoholizmu, toksycznych relacji, trudów nowojorskiego życia, a obok tego błyskotliwych kabrioletów, smakowitych potraw i wygodnych sof. Każdy powrót to nowy zestaw doświadczeń, często nieco banalnych, wręcz pocztówkowych, ale zawsze splecionych z przesłaniem o sile przyjaźni i miłości. Bailey staje się katalizatorem zmian, łącząc ludzi i przypominając im o wartościach, które dawno zagubili. Całość prowadzi do świetlistego, pełnego wzruszeń finału – słodko-gorzkiego, ale niosącego nadzieję.
Mariusz to prawdziwy pasjonat kina – bez względu na gatunek liczy się dla niego przede wszystkim dobra historia, silne emocje i wyraziste postacie, które zostają w pamięci. Choć ceni filmową różnorodność, szczególne miejsce w jego sercu zajmują komedie romantyczne. Bliski jest mu również świat komiksów i anime. Kulturę chłonie w każdej postaci – regularnie odwiedza kino, teatr, koncerty, a od czasu do czasu także muzeum. Najczęściej można go spotkać na ulicach Wrocławia, gdzie spacerując, czerpie inspirację z miejskiego klimatu.