Choć fabuła na pierwszy rzut oka może wydawać się prosta, w rzeczywistości film jest znacznie bardziej złożony. Już na samym początku widz zostaje zasypany dużą dawką informacji, więc jeśli ktoś spóźni się na seans lub przysypia, później może mieć trudności ze zrozumieniem wydarzeń (o ile w ogóle mu się to uda). Na szczęście dość szybko można zorientować się, kto należy do którego rodu, bo postacie są przedstawione w sposób dość klarowny.
Centralnym punktem opowieści jest oczywiście konflikt o planetę Arrakis — czyli wspomnianą Diunę — toczący się między rodami Atrydów i Harkonnenów. Nie brakuje tu także elementów nadprzyrodzonych, potężnych stworzeń oraz różnorodnych ludów, dzięki którym łatwiej zrozumieć, jak ogromne znaczenie ma tzw. Przyprawa (wybaczcie, ale trudno to oddać lepiej w tłumaczeniu).

Choć akcja Diuny rozgrywa się w odległej przyszłości, jej świat wciąż odbija dobrze nam znane emocje i relacje. W centrum opowieści znajdziemy więzi rodzinne, przyjaźnie wystawione na próbę oraz zdrady, które rzadko okazują się jednoznaczne. Po jednej stronie stoi książę Leto Atryda (Oscar Isaac) — władca ambitny, rozważny i oddany swojemu ludowi, konsekwentnie budujący siłę rodowych sojuszy. Po drugiej – budzący niepokój baron Harkonnen (Stellan Skarsgård), którego groteskowa sylwetka i osobliwe nawyki sprawiają, że chwilami wygląda jak istota wyrwana z koszmaru, a nie władca potężnej frakcji.
Wśród tych skrajnych osobowości wyjątkowo ciepło wypada Lady Jessica — postać, która, mimo dość współczesnego imienia, wprowadza do surowego świata Diuny nutę delikatności i wzruszającej troski. Od pierwszych scen widać, że jej największą misją jest przygotowanie syna, Paula (Timothée Chalamet), do roli, która dopiero zaczyna się przed nim odsłaniać. Uczy go panować nad mocami, które przerastają ich oboje — a jednocześnie walczy o to, by pozostał zwykłym chłopcem, zanim stanie się kimś znacznie większym.
Nie wiem, czy pamiętacie, ale pierwszą pełnoprawną ekranizację Diuny zaserwował nam sam David Lynch. Mam do jego filmu ogromny sentyment — głównie dlatego, że był jednym z pierwszych sci-fi, jakie zobaczyłem w życiu — ale nie oszukujmy się: ta adaptacja zwyczajnie się nie udała. Łączenie dwóch tomów w jeden film to proszenie się o kłopoty, a Lynch przekonał się o tym boleśnie. Zresztą on sam do dziś traktuje Dune jako jedną ze swoich najgłośniejszych porażek. I jasne, nie brakuje oddanych fanów tej wersji, ale powiedzmy to otwarcie — cały film Diuna był, delikatnie mówiąc, problematyczny.
A to dawało nadzieję, że w końcu zobaczymy ekranizację Diuny z prawdziwego zdarzenia — monumentalną, przemyślaną i pełną szacunku dla materiału źródłowego.

Nie ma co ukrywać — Villeneuve rzucił się na naprawdę głęboką wodę. Diuna cały film nie jest produkcją w stylu „akcja co pięć minut”, jak Gwiezdne Wojny. To powieść filozoficzna, gęsta od refleksji i trudnych, ale wciąż aktualnych tematów: wyzysku środowiska, niszczenia kultur rdzennych, czy władzy, która zapomina o własnym narodzie. Trudno więc oczekiwać kina lekkiego, łatwego i przyjemnego, zwłaszcza w czasach, gdy blockbusterem nazywa się prawie każdą produkcję napakowaną efektami specjalnymi.
Wystarczy przypomnieć, że poprzedni film Villeneuve’a — Blade Runner 2049 — choć dziś wielu uważa go za arcydzieło science fiction, w kinach nie poradził sobie najlepiej.Powieść liczy ponad 700 stron — niby dałoby się ją skompresować do jednego filmu, ale tylko kosztem tego, co w niej najważniejsze. Jeśli widz, który nigdy nie czytał Herberta, miał zrozumieć to uniwersum i poczuć jego ciężar, potrzebne było solidne wprowadzenie. Sam Villeneuve podkreślał, że zależy mu na oddaniu szczegółów, a na to potrzeba miejsca i czasu — tak samo, jak na Arrakis potrzeba przyprawy.
„Diuna” to wyjątkowe, monumentalne widowisko – takie, które trudno porównać z czymkolwiek innym we współczesnym kinie. Diuna cały film lektor pl wymaga od widza cierpliwości, skupienia i otwartości, a mimo wielkich oczekiwań, jakie mu towarzyszyły, nie jest dziełem pozbawionym rys. Bardziej przypomina przemyślany prolog, solidnie zbudowany fundament pod coś znacznie większego, niż zamkniętą opowieść.
Owszem, znajdzie się tu kilka elementów do dopracowania – zwłaszcza jeśli chodzi o emocjonalny wymiar historii – ale mimo tych niedociągnięć opuszczałem kino z poczuciem satysfakcji, lekkiego niedosytu i szczerej ciekawości tego, co będzie dalej. Pierwsza część „Diuny” zamyka się znaczącymi słowami Chani: „To dopiero początek.” I pozostaje nam tylko zaufać, że jest to początek naprawdę wielkiej opowieści. Wielkiego kina. I wielkiej „Diuny”.
Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.