„Listy do M.” to mozaika historii rozgrywających się w wigilijną noc. Poznajemy radiowca (Maciej Stuhr), który samotnie wychowuje syna, wybuchową rodzinę z bagażem problemów (Agnieszka Dygant i Piotr Adamczyk), kobietę w ciąży porzuconą przez partnera (Katarzyna Zielińska), a także szereg innych bohaterów, których losy splatają się w świątecznej atmosferze. Siła filmu tkwi w wielowątkowości – niektóre opowieści są bardziej rozbudowane i poruszające, jak wątek dziewczynki z domu dziecka, inne stanowią ciekawe dopełnienie całości. Aktorzy wypadają równo, a szczególnie na uwagę zasługują dzieci, które znakomicie odnalazły się na ekranie.

Film Mitji Okorna bywa porównywany do brytyjskiej komedii romantycznej „To właśnie miłość”. I trudno się dziwić – znajdziemy tu podobną konstrukcję opartą na wielu historiach, świąteczny klimat otulony dźwiękiem zagranicznych kolęd i miłosne perypetie bohaterów, które przeplatają się niczym światełka na choince. Nawet plakaty obu produkcji wydają się bliźniaczo podobne. „Listy do M.” wyróżniają się na tle wielu polskich „super komedii” tym, że nie bazują na wymuszonym humorze. Scenariusz ma wyraźny początek i koniec, wątki splatają się w spójną całość, a fabuła potrafi naprawdę wzruszyć.
Na minus można zaliczyć jednak zbyt „amerykański” obraz świąt – momentami przypominający dekoracje rodem ze „Świątecznej gorączki” czy domy z przygód małego Kevina – oraz miejscami nieco sztuczne dialogi. Mimo tych niedoskonałości film odniósł ogromny sukces frekwencyjny. Rozbudowana kampania promocyjna przyniosła efekt – kolejki do kin mówiły same za siebie. Choć „Listy do M.” to jedna z lepszych rodzimych komedii romantycznych ostatnich lat, mnie osobiście nie zachwyciła tak bardzo, jak mogłaby.

Ten niespełna dwugodzinny seans mija niezwykle przyjemnie, a świąteczna tematyka wprowadza widza w ciepły, radosny nastrój. „Listy do M.” pokazują, że polska komedia romantyczna wciąż ma potencjał i może ponownie przyciągać do kin tłumy, które wychodzą z seansu z uśmiechem na twarzy. Czy taki film nie pojawił się zbyt wcześnie? Raczej nie – skoro już od tygodni witryny sklepowe i centra handlowe kuszą nas świątecznymi ozdobami i promocjami, to i w kinie jest miejsce na odrobinę bożonarodzeniowej magii. Nic dziwnego, że bilety sprzedają się jak świeże bułeczki.
Obsada również robi wrażenie. Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska czy Agnieszka Wagner – takie nazwiska są gwarancją solidnego aktorstwa i faktycznie nie zawodzą. Postacie zostały zagrane naturalnie, z lekkością i wiarygodnością. Miłym odkryciem okazał się młody Jakub Jankiewicz, który świetnie wcielił się w rolę Kostka, syna Mikołaja. Po latach przerwy na ekranie pojawia się także Artur Barciś, co stanowi dodatkowy smaczek dla widzów. Najwięcej komediowego kolorytu wnosi jednak „Mel Gibson” w wykonaniu Tomasza Karolaka – znakomicie napisana i zagrana postać, choć w końcówce nieco poprowadzona w stronę stereotypów. Ale w końcu to świąteczna opowieść o różnych obliczach miłości – i taką właśnie rolę spełnia.
Film rozwija się według dobrze znanego, przewidywalnego schematu: pięć kobiet, pięciu mężczyzn i gromadka dzieci spotykają się w Wigilię, by zanim usiądą do stołu, czegoś się o sobie nauczyć, spełnić czyjeś marzenie – własne lub cudze – i odkryć, co naprawdę liczy się w życiu. Brzmi banalnie? Może tak, ale w polskim kinie brakowało właśnie takiej historii – prostej, pogodnej, pełnej ciepła i świątecznego przesłania miłości.

Okorn i jego ekipa świetnie wykorzystali możliwości, jakie daje konstrukcja filmu wielowątkowego. Widzimy więc obowiązkowy motyw samotnych serc, które w wigilijną noc odnajdują siebie na zawsze. Jest para małżonków, którzy dotąd żyli obok siebie, a teraz dostają szansę na odnowienie więzi. Są też kochankowie, którzy wracają do siebie po czasie, i bohater, który decyduje się na coming out przed rodzicami marzącymi o wnuku. A gdzieś pomiędzy tymi historiami pojawia się również mała uciekinierka, która – zgodnie z polskim zwyczajem – zasiada do stołu przy pustym nakryciu.
Mariusz to prawdziwy pasjonat kina – bez względu na gatunek liczy się dla niego przede wszystkim dobra historia, silne emocje i wyraziste postacie, które zostają w pamięci. Choć ceni filmową różnorodność, szczególne miejsce w jego sercu zajmują komedie romantyczne. Bliski jest mu również świat komiksów i anime. Kulturę chłonie w każdej postaci – regularnie odwiedza kino, teatr, koncerty, a od czasu do czasu także muzeum. Najczęściej można go spotkać na ulicach Wrocławia, gdzie spacerując, czerpie inspirację z miejskiego klimatu.