Nowa odsłona „Martwego zła” oddaje ukłon w stronę ikonicznej leśnej chatki, lecz Lee Cronin przenosi źródło grozy w przestrzeń znacznie bliższą współczesnym lękom. Miejscem terroru staje się rozpadająca się kamienica, z której wkrótce eksmitowana będzie Ellie (Alyssa Sutherland) – samotna matka trójki dzieci. Do rodzinnego chaosu dochodzi nagły najazd niezaradnej życiowo siostry Beth (Lily Sullivan) oraz przebudzenie demona, dotąd spoczywającego w bankowym sejfie. W tym kotle frustracji, obowiązków i niekończących się kompromisów trudno się dziwić, że Ellie w końcu „puszczają nerwy”.
Ale rodzinna intryga stanowi tylko trampolinę dla prawdziwej uczty makabry. Cronin nie bawi się w długie wstępy – otwierający film krwawy prolog natychmiast ustawia ton opowieści. Już od pierwszych minut wiadomo, że widz będzie krzywić się z obrzydzenia i instynktownie zasłaniać oczy. Reżyser pozostaje wiernym spadkobiercą Sama Raimiego – gore leje się strumieniami. Kości trzaskają, ktoś chrupie szkło, ktoś inny zdziera skórę tarką, noże trafiają tam, gdzie najmniej byśmy chcieli, a cała kamienica zdaje się spływać krwią niczym legendarna leśna chatka. W repertuarze znajdziemy też obowiązkowe atrybuty serii – strzelbę i piłę łańcuchową – a samo zło, jak przystało na markę, nie zna granic w swoim destrukcyjnym szale.
Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa i pełna absurdów, które momentami wywołują szczery uśmiech. Zdarzało mi się parsknąć śmiechem na widok dziur fabularnych wielkości krateru, ale – paradoksalnie – to wcale nie przeszkadza. Historia działa tu głównie jako pretekst do rozpędzenia akcji, a ta, gdy już nabiera tempa, naprawdę potrafi wciągnąć. Jasne, zdarzają się fragmenty rozwleczone i usypiające czujność widza, ale gdy tylko wjeżdża „mięsko”, całość od razu nabiera odpowiedniego ciężaru.
Największą siłą filmu są jednak szczegóły. Rzadko zdarza się trafić na tak efektownie i brutalnie zrealizowane gore – sceny rozczłonkowań, hektolitry krwi i flaki na ekranie mogą przyprawić o torsje każdego, kto nie jest przyzwyczajony do podobnych widoków. Jeśli więc ktoś źle znosi makabrę, lepiej żeby trzymał się od tego seansu z daleka. Ale dla miłośników krwawej estetyki – uczta gwarantowana. Twórcy znaleźli też chwilę na momenty wytchnienia: krótkie, nieliczne, ale bardzo potrzebne, by nie przytłoczyć widza ciągłą jatką. Znakomicie wypadają także fragmenty z satanistycznymi nagraniami, które skutecznie potęgują poczucie niepokoju. Gorzej z jumpscare’ami – są przewidywalne i tracą siłę już przy pierwszym użyciu.
Najbardziej kulejącym elementem okazują się bohaterowie i aktorzy, którzy ich odgrywają. Postacie są tu ledwie naszkicowane, pozbawione głębi i charakteru – wyglądają bardziej jak mięso armatnie, niż jak pełnoprawni uczestnicy historii. To jednak wpisuje się w konwencję – w końcu nie oglądamy dramatów psychologicznych z Anthonym Hopkinsem, tylko horror, w którym demony i zombie mają pierwszeństwo przed rozterkami moralnymi.
Gra aktorska niestety nie ratuje sytuacji. Lilly Sullivan nie ma w sobie tej szelmowskiej energii, którą przed laty wnosił Bruce Campbell, a jej Beth nie dorasta do pięt legendarnemu Ashowi Williamsowi. Brakuje tu magnetyzmu i kultowej charyzmy, przez co bohaterowie szybko umykają z pamięci.
Cały film Martwe Zło: Przebudzenie online ode mnie dostaje solidne 6/10. To film, który nie odkrywa niczego na nowo, ale gdy trzyma się utartej formuły gore/slashera – wypada poprawnie. To raczej jednorazowa jazda bez trzymanki: obejrzysz, pokiwiesz głową, może skrzywisz się przy brutalniejszych scenach, a potem szybko o nim zapomnisz. I choć nie jest to tytuł, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii gatunku, to na wieczór z krwią lejącą się strumieniami nadaje się całkiem nieźle.
W natłoku przemocy, hektolitrów krwi i latających flaków łatwo byłoby zgubić fabułę Evil Dead Rise – ale ta, choć niespecjalnie odkrywcza, broni się solidnym wykonaniem. Historia jest prosta, ale sprawnie napisana i dobrze wyważona względem elementów gore. Co więcej, bohaterowie okazują się zwyczajnie sympatyczni. Lee Cronin, co pokazał już w Impostorze, ma talent do budowania naturalnych relacji – czy to pomiędzy rodzeństwem, czy siostrami. Dzięki temu widz autentycznie angażuje się w losy postaci, a kiedy demon przejmuje nad nimi kontrolę, trudno pozostać obojętnym. Ogromnym plusem jest też fakt, że reżyser nie boi się uśmiercać protagonistów – podnosi to napięcie i sprawia, że stawka całej historii wydaje się realna.
Tradycją serii Martwe zło jest również wysoki poziom realizacyjny, niezależnie od budżetu. Pierwsze odsłony, tworzone za grosze, imponowały kreatywnością i innowacyjnymi rozwiązaniami wizualnymi, które weszły już do klasyki horroru. Evil Dead Rise podąża tym tropem, ale dodaje też sporo świeżych pomysłów. Kapitalnym przykładem jest scena pokazana w całości przez wizjer drzwi – prosta w formie, a jednocześnie niezwykle sugestywna. Podobnych, zapadających w pamięć momentów jest tu więcej. Widać, że Cronin nie traktował horrorowych sekwencji jako wypełniacza – każda ma własny charakter i przemyślaną koncepcję.
Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.