Pięć koszmarnych nocy to prawdziwy sztos dla najmłodszych!

Mariusz Wasilewski17 sierpnia, 2025

Z filmem Emmy Tammi wiąże się jeden, ale za to fundamentalny problem – to w gruncie rzeczy nie horror, a jedynie jego imitacja, udająca kino grozy, które nie zdołałoby przestraszyć nawet przeciętnego widza szukającego lekkiego dreszczyku. Aby pogłębić postać głównego bohatera i nadać mu traumatyczny rys, twórcy zestawili jego nocną pracę stróża z dramatem z dzieciństwa – wspomnieniem porwania brata. Problem w tym, że ten wątek został aż nazbyt mocno wyeksponowany i staje się kluczem otwierającym wszystkie późniejsze zwroty akcji.

Pięć koszmarnych nocy cały film i mega furrora w sieci

Z jednej strony docenić można samą próbę dodania fabule dodatkowej warstwy psychologicznej, z drugiej – wykonano to w sposób zbyt prosty i mało subtelny, przez co większą część filmu zwyczajnie nuży. Poboczni bohaterowie także nie ratują sytuacji – sprowadzeni do roli bezbarwnych pionków, popychają fabułę do przodu albo służą jako ofiary na potrzeby narracji. Pierwsza godzina seansu to prawdziwa próba cierpliwości. Dopiero później pojawia się poczucie realnego zagrożenia, jednak groza opiera się niemal wyłącznie na przewidywalnych jump scare’ach. Efekt? Zdecydowanie zbyt mało, by Pięć koszmarnych nocy cały film lektor mógł na serio bronić się w gatunku horroru.

Na pochwałę zasługuje przede wszystkim scenografia – oddanie klimatu salonu gier z lat osiemdziesiątych robi naprawdę dobre wrażenie. Animatroniki także prezentują się solidnie i wnoszą namiastkę atmosfery grozy, której tak mocno brakuje w samej narracji. Oglądanie rekwizytów i wystroju sprawia przyjemność – to bez wątpienia najmocniejszy punkt filmu. Znacznie gorzej wypada sama gra bohaterów – trójka protagonistów sprawia wrażenie zagubionej pomiędzy mechanicznymi kukłami, jakby nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Szczególnie źle wypada postać policjantki granej przez Elizabeth Lail, którą twórcy nie potrafili sensownie wpleść w fabułę.

Bohaterowie balansują pomiędzy przesadną dziwacznością a karykaturalnym złem

Do samego finału pozostaje jedną z najbardziej irytujących figur na ekranie. Na plus można natomiast zapisać epizodyczny, ale znaczący udział Matthew Lillarda – znanego choćby z Krzyku czy Scooby-Doo. Aktor po raz kolejny udowadnia, że w niejednoznacznych rolach czuje się jak ryba w wodzie. Jeśli chodzi o Josha Hutchersona, trudno mówić o przełomie – nigdy nie był wielką gwiazdą i ta rola tego statusu również mu nie zapewni. Bez zbędnych ceregieli – fabuła tego filmu jest po prostu zła. Nic się tu ze sobą nie klei, zwroty akcji można przewidzieć z odległości kilku kilometrów, a bohaterowie balansują między przesadną dziwacznością a karykaturalnym złem. Wystarczy odrobina logiki, by cała konstrukcja rozpadła się jak domek z kart.

Nie chcę wchodzić w szczegóły, by nie zdradzać spoilerów, ale pewne elementy aż proszą się o komentarz.

  • Wspomnę tylko o jednym: w latach osiemdziesiątych w pizzerii znika piątka dzieci.
  • Nigdy ich nie odnaleziono, nie znaleziono też ciał – mimo że, jak twierdzi policjantka Vanessa (Elizabeth Lail), „przeszukano każdy centymetr” lokalu.
  • A potem, gdy widz dowiaduje się, co się naprawdę stało, trudno nie złapać się za głowę i zapytać: jakim cudem nikt nigdy tego nie odkrył? To przecież kompletnie niewiarygodne.

I tak jest zresztą z całą resztą filmu – działa jedynie na najbardziej powierzchownym poziomie, gdy bezkrytycznie przyjmujemy to, co mówią nam postacie. Wystarczy jednak spojrzeć głębiej, by zobaczyć, że cała historia nie trzyma się kupy. Nie można jednak powiedzieć, że Pięć koszmarnych nocy cały film to kompletne fiasko. Ktoś w końcu wpadł na naprawdę rozsądny pomysł – skoro Freddy i spółka w kanonie są robotami, to właśnie w takiej formie należy ich pokazać na ekranie. Zamiast tandetnego CGI, które starzeje się szybciej niż zdąży wejść do kin, twórcy sięgnęli po najlepszych specjalistów w branży – Jim Henson Company. To oni przygotowali pełnowymiarowe kostiumy i kukły, które nadały animatronikom wyjątkowej autentyczności.

Połączenie czegoś znajomego i złowieszczego zarazem

Efekt bywa imponujący: żeby ożywić samego Foxy’ego, potrzeba było aż dziewięciu kukiełkarzy naraz. Rezultat? Mechaniczne, ociężałe, czasem wręcz niezgrabne ruchy tych ogromnych „maskotek” są niezwykle sugestywne. Łączą w sobie coś zarazem znajomego i złowieszczego – niby przyjazne uśmiechy, a jednak podszyte niepokojem. Dzięki temu aktorzy, zwłaszcza młodziutka Piper Rubio, mogli reagować na ich obecność w sposób naturalny, co tylko zwiększa realizm i napięcie w filmie.

Nie sposób odmówić temu filmowi jednego – powstał z pasji i miłości ekipy zarówno do pierwowzoru, jak i samego projektu. Problem w tym, że uczucia te nie przelały się na ekran w taki sposób, by udźwignąć całość. Pomiędzy rozwlekłymi, nierówno prowadzonymi wątkami, kryzysem tożsamości i licznymi potknięciami „Pięć Koszmarnych Nocy” gubi swój pazur.

Twórcy pamiętali jednak o swojej najwierniejszej publiczności – fanach. To właśnie na nich czekają dziesiątki drobnych smaczków i ukrytych easter eggów, które potrafią wywołać uśmiech i poczucie rozpoznania. Tyle że gdy wyrwiemy się z tej zabawy w znajdowanie nawiązań, nagle staje się jasne, że w gruncie rzeczy nie ma się z czego cieszyć. I zamiast wesołej imprezy zostajemy przy stole sami – my i mechaniczny miś, który tylko czeka, by odgryźć nam głowę.

Mariusz Wasilewski

Mariusz to prawdziwy pasjonat kina – bez względu na gatunek liczy się dla niego przede wszystkim dobra historia, silne emocje i wyraziste postacie, które zostają w pamięci. Choć ceni filmową różnorodność, szczególne miejsce w jego sercu zajmują komedie romantyczne. Bliski jest mu również świat komiksów i anime. Kulturę chłonie w każdej postaci – regularnie odwiedza kino, teatr, koncerty, a od czasu do czasu także muzeum. Najczęściej można go spotkać na ulicach Wrocławia, gdzie spacerując, czerpie inspirację z miejskiego klimatu.

Udostępnij: