Thunderbolts* czyli mieszanina herosów, którzy nie są zbyt poważni

Bogdan Maliszewski14 lipca, 2025

Thunderbolts otwiera się z impetem – Yelena Belova (Florence Pugh) wkracza do siedziby tajemniczej korporacji, gdzie w sekrecie przeprowadza się eksperymenty na ludziach. Jej ruchy są precyzyjne, śmiercionośne, niemal choreograficzne – jakby tańczyła balet na linie zawieszonej między życiem a śmiercią. W tle słyszymy jej głos, gorzki i pełen rezygnacji. Mówi o stracie siostry, o pustce, która nie daje jej spokoju. Zastanawia się, czy to, co czuje, to depresja… czy po prostu nuda. Niezależnie od przyczyny, jedno jest pewne – ma dość. Dość szemranych misji, życia z dnia na dzień, wiecznego bycia w cieniu.

Thunderbolts* cały film to nie tylko Yelena, ale…

Yelena chce czegoś więcej. Chce przestać uciekać przed przeszłością i zacząć budować własne dziedzictwo – nie jako cień Czarnej Wdowy, ale jako ktoś, kto sam pisze swoją historię. Nie wie jeszcze, że ta droga zaprowadzi ją do zespołu równie potłuczonych jak ona – Thunderboltsów. Ale zanim to nastąpi, musi zrobić pierwszy krok. I właśnie go robi – włamując się do najpilniej strzeżonej tajemnicy, z której nikt nie wychodzi bez blizn.

Gdy Yelena postanawia raz na zawsze odciąć się od swojej przeszłości, los – jak zwykle – ma wobec niej inne plany. Valentina Allegra de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus), przebiegła dyrektor CIA i była szefowa Yeleny, pojawia się z jeszcze jedną „ostatnią przysługą”. Prośba brzmi prosto: wyczyścić wszelkie ślady działalności tajnego ośrodka w Kolorado, w którym korporacja prowadziła eksperymenty, o których lepiej nie wspominać nawet szeptem.

Zadanie wydaje się rutynowe… dopóki Yelena nie przekracza progu kompleksu. Tam już czeka John Walker (Wyatt Russell) – upadły symbol amerykańskiego patriotyzmu, niegdyś niemal-Kapitan Ameryka, dziś człowiek na misji. Jego cel? Yelena. Ale to dopiero początek chaosu. W cieniu korytarzy pojawia się Ghost (Hannah John-Kamen), znikająca i pojawiająca się jak cień, z własną misją: wyeliminować Taskmastera (Olga Kurylenko), zamkniętą w spirali rozkazów i zaprogramowanej przemocy. Tyle że Taskmaster wcale nie zamierza czekać – jej celem jest… John Walker.

Czy to najlepszy film Marvela od lat?

W świecie, gdzie zlecenia krzyżują się z zemstą, a sojusze zmieniają się szybciej niż tożsamości bohaterów, Kolorado staje się punktem zapalnym – śmiertelnym poligonem dla przyszłych Thunderboltsów. Trudno w to uwierzyć, ale za tą z pozoru mało odkrywczą fabułą kryje się najlepszy film Marvela od lat. Też byłem sceptyczny – i to bardzo. A jednak Thunderbolts* cały film za darmo okazał się dokładnie tym, czego to uniwersum tak dramatycznie potrzebowało: historią z krwi i kości, z bohaterami, którzy mają coś więcej do zaoferowania niż supermoce i suche żarty.

  1. Mógłbym wypisać cały katalog rzeczy, które ten film robi znacznie lepiej niż choćby „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” – ale zamiast tego skupię się na tym, co naprawdę zagrało. I co sprawiło, że dzieło Jake’a Schreiera, Kurta Busieka i Erika Pearsona wyróżnia się na tle marvelowskiego chaosu ostatnich lat.
  2. Największą siłą Thunderbolts są… ludzie. Tak, ci ludzie, których zazwyczaj traktuje się jako narzędzia do rozwałki albo efektowne dodatki do CGI.
  3. Tu twórcy faktycznie wzięli ich na warsztat. Oczywiście, nie da się w dwugodzinnym filmie akcji dać każdemu bohaterowi dokładnie tyle samo miejsca, ale każdy z członków drużyny dostaje moment, by się odsłonić. Choćby na chwilę. Choćby minimalnie.

Yelena bez wątpienia gra tu pierwsze skrzypce, ale również reszta zespołu ma swoje małe, znaczące przebłyski. Każdy z nich – Ghost, Taskmaster, John Walker – musi spojrzeć w lustro i zadać sobie pytanie: kim właściwie jestem? I czy da się jeszcze coś zmienić? Odpowiedź, jak to w Marvelu bywa, nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Ale to właśnie dlatego Thunderbolts cały film działa – nie dlatego, że naprawia formułę MCU, ale dlatego, że w ogóle próbuje ją przełamać.

Dwie dodatkowe sceny po napisach!

Jak na Marvela przystało, po napisach czekają nas dwie dodatkowe sceny – i obie trzymają poziom. Red Guardian, w swoim nieodłącznym stylu, znów kradnie show. Błyszczy egocentryzmem, komiczną powagą i absurdalnym humorem, który – przynajmniej w moim przypadku – trafił w dziesiątkę. To postać, której nie sposób nie polubić, nawet jeśli nie zawsze wiadomo, czy bardziej ją podziwiać, czy przewracać oczami.

Ale to nie tylko komediowe przerywniki – sceny po napisach rzucają też cień (czasem dosłownie) na to, co nadchodzi. Jedna z nich zasiała we mnie pewien niepokój, a nawet konfuzję – pojawia się postać, która miała nieść nadzieję i nowy porządek, a tymczasem… cóż, pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Mam szczerą nadzieję, że Marvel szybko wyprostuje tę narracyjną ścieżkę, bo to jedno z tych zakończeń, które mogą podzielić fanów.

Na koniec warto raz jeszcze podkreślić: cały film Thunderbolts* online to nie jest kolejna marvelowska popisówka z laserami i efektami specjalnymi na pierwszym planie. To film o ludziach (czy raczej antybohaterach), którzy noszą w sobie ciężar złych wyborów, osobistych strat i niezaleczonych ran. To opowieść o walce – nie tylko z przeciwnikiem, ale z samym sobą. O poszukiwaniu odkupienia, sensu, a czasem po prostu – jakiejkolwiek drogi naprzód. I właśnie dlatego ten film zostaje w głowie dłużej, niż można by się spodziewać. Bo za każdą maską i zbroją kryje się ktoś, kto też próbuje tylko… przetrwać.

Bogdan Maliszewski

Miłośnik kina i założyciel serwisu, który swoją pasję do filmów rozwija od najmłodszych lat. Zaczynał od fascynacji filmami akcji, a dziś z równym entuzjazmem śledzi premiery kinowe i przeszukuje katalogi platform VOD. Regularnie publikuje recenzje, aktywnie udziela się na forach i nie omija żadnej ważnej premiery. Największą sympatią darzy dynamiczne thrillery, inteligentne komedie oraz produkcje, które wciągają widza od pierwszych minut. Szczególnie ceni dobre scenariusze, budowanie atmosfery i silne emocje – od napięcia po wzruszenie.

Udostępnij: